wtorek, 3 października 2017

Część druga czyli Ból Fantomowy


W 2014r. popełniłam opowieść szpitalną, która ma tytuł zaczynający się Część pierwsza, więc czuję się zobligowana do opowiedzenia części drugiej.

Hej dzieci jeśli chcecie, zobaczyć Smerfów las to nie czytajcie dalej. Oczywiście oddział szczękowo - twarzowy na Lindleya może dostarczyć wielu atrakcji, ale prędzej zobaczysz tam owłosiony zad Hogaty niż zalotnie zgięte kolanko Smerfetki.

Do rzeczy. Gwoli przypomnienia trafiłam na w/w oddział bo zrobił mi się ropień w okolicy żuchwy. Zostałam pocięta, wysączkowana a następnie bezprawnie przetrzymywana celem obserwacji ( ci ostatni jak już zobaczyli o co chodzi to chcieli sobie popatrzeć), ponieważ ponoć podczas narkozy miałam chwilową zapaść w co nie wierzę, przecież jestem człowiekiem z żelaza i otoczaków. Czas umilały mi potajemne papieroski z żulianem Zdzisiem oraz, o czym nie wspomniałam wcześniej, rzesze odwiedzających znajomych, spacerki korytarzami i oglądanie dr House.

Dr. House oglądałam na moim opłacanym dwuzłotówkami telewizorku, wiec jeśli ktoś pytał co przynieść zawsze odpowiadałam - dwuzłotówki a na pytanie czemu, odpowiadałam ze stoickim spokojem - bo za nie kupuję dragi od salowej a po dragach widzę tęczę mimo, że nie pada. Nigdy nie było więcej pytań, bo wszyscy myśleli, że majaczę w malignie i bali się co jeszcze mogą usłyszeć, ale dwuzłotówki płynęły strumieniami a ja odmóżdżałam się rozkminiając - czy to może jednak toczeń?

Natomiast spacerki korytarzami dostarczały bardziej intensywnych doznań, bo były bez telewizyjnej cenzury. I tak, a to menel Czesław czekając na personel i przytulny pokoik, jebał w kącie korytarza, leżąc bez nosa i alkoholu, przysadzista Wiesława z wgniecioną na czole czaszką awanturowała się z lekarzem prowadzącym o wcześniejszy wypis -"bo jej synek Sebastianek został w domu sam i nie ma kto mu obiadu ugotować". Synka Sebastianka raz widziałam u mamusi, lat na oko 30, łysy łeb, podbite oko, białe skarpety, dresy szelesty i koszulka żonobijka - sól ziemi polskiej. Była też boska Mariolka z połamaną szczęką. Kobieta bardzo atrakcyjna mimo szwów i plastrów, w kolorze blond, szczupła i opalona. Oficjalnie szczękę połamała wypadając z tramwaju, jednak sine ślady palców na szyi i ramionach mogły świadczyć o czymś zgoła odmiennym, ale nie czepiam się, przecież wiadomo - jak kocha to bije i dusi! Ordnung muss sein! Czemu znam oficjalną wersję wypadków? Otóż, któregoś razu zastałam Mariolkę pod kiblem w koronkowej koszulce ecru całą we łzach, więc zapytałam czy wszystko dobrze na co usłyszałam, że przez te wszystkie opatrunki i maści to puder jej się nie trzyma na twarzy a Roman nie może jej zobaczyć bez makijażu, bo odejdzie do innej. No tak, wiadomo, pokiwałam w pełni rozumiejąc dramat, a skoro zrozumiałam, to zostałam też obdarowana historią wypadku w tramwaju. Ku przestrodze - motorniczy to szuje bez serca, bo otwierają drzwi tak niespodziewanie, że zwykły człowiek nie ma szans na reakcję a tym bardziej obronę! Strzeżcie się tej morderczej grupy zawodowej.


Przyjemności szpitalne były zróżnicowane, niektóre zaskakujące jak anal - niespodzianka, niby fajnie a jednak dupa boli. Do takich właśnie należały odwiedziny znajomych, których nie widziałam po kilka lat i rodziny Ojca Pio, która akurat przyjechała do Polski bo babcia kombatantka odbierała z rąk prezydenta nagrodę za waleczność. Wyglądało to tak, że siedziałam sobie w popielato - różowej, wpijającej się w krocze, poplamionej krwią z sączka piżamce,        z tłustymi sterczącymi na wszystkie strony kłakami, szarą (jak stalagmity w moim pokoju szpitalnym) twarzą, podśmierdując dyskretnie (mycia się i palenia zabraniano w "moim stanie") a tu nagle do pokoju wbija się banda wydepilowanych ludzi w strojach galowych, pełnym makijażu, z naręczami kwiatów i luksusowymi torbami z żarciem, którego i tak nie mogłam jeść przez wzgląd na szczękościsk. W tym momencie do szczękościsku dochodził mi mikro-zawał i wytrzeszcz. Wymieniając powitalne uprzejmości, pocałunki i odpowiadając - "dziękuję, czuję się świetnie" myślałam tylko o tym, żeby czasem nie podnieść za wysoko ręki i nie roztoczyć wykwintnej woni cebulowo - czosnkowej zupy spod pachy oraz by policzek nastawiać pod odpowiednim kątem, bo spotkanie z moimi mocno klejącymi włosami mogłoby się skończyć zerwaniem tapety z ich współczujących twarzy. W międzyczasie wyciągałam co chwilę piżamę z krocza. Po powitaniach następowała zwyczajowa chwila niezręcznej ciszy ( w której zapewne goście myśleli czy wypada od razu przetrzeć się chusteczką dezynfekującą, czy jednak poczekać i zrobić to dopiero za drzwiami) a potem uderzała fala ubolewania nad moim fatalnym stanem - O Boże jak ty mizernie wyglądasz! - Widać, że bardzo Cie boli, aż cała sztywna jesteś.

No kurwa jestem w szpitalu a nie bankiecie! Nie wyskoczę w szpilkach Louboutin, częstując gości lampką wina, zabawiając grą na pianinie  i tańcem z wężem, a sztywna jestem z radości ze spotkania i żeby smrodu nie rozpylać. 



Nie zawsze jednak odwiedziny miały tak niewinne następstwa jak niesmak i wstyd... Tak, raz metaforyczny ból dupy przerodził się w prawdziwe cierpienie.

I znowu wracamy do mojej egzotycznej rodzicielki, Mamulinki przez wielkie M. Na wstępie tego akapitu muszę nadmienić, że przymałą piżamkę dostałam właśnie od Mamuliny, była popielata                z wyhaftowanym na piersi różowo - brokatową nicią motywującym sloganem - Bad Bitches Don't Cry, dzięki temu niwelowałam "kopyto wielbłąda" z podniesioną głową.

Wracając do tematu - przebywając na oddziale wtłaczano mi 3 razy dziennie antybiotyk w wenflon, następnie Ketonal 2 razy dziennie a na noc dostawałam jeszcze kroplówkę z kolacją, również w wenflon. Pewnego razu, kilka dni przed wypisem odwiedziła mnie standardowo Mamulinka i trafiła akurat na podawanie 3 dawki antybiotyku. Pech chciał, że podczas wlewania specyfiku w żyłę ta zaczęła mnie nieludzko piec i boleć. Zmrużyłam oczy i syczałam po cichu co obserwowała Mamulinka swoim czujnym rodzicielskim okiem. Piguła w odpowiedzi na moje syki i dąsy zapytała czy wszystko w porządku, nie zdążyłam odpowiedzieć gdy usłyszałam słowa wypowiadane aksamitnym głosem Mamuliny – „Nic jej nie jest, ona cierpi już od tylu dni, że teraz jej się tylko wydaje. Wie pani, taki ból fantomowy”. Na co pielęgniara chrząknęła z aprobatą, opróżniła strzykawkę i wyszła. Po dwóch godzinach odwiedzający, również zawinęli mandżury a ja zostałam z dr. Housem i papierosem na krzywy ryj (dosłownie) ze Zdzisławem, ale przyszła pora na kolację z kroplówki. Tego dnia serwowano łososia na placku ziemniaczanym z kleksem sosu na bazie sera gorgonzola, więc rozmarzona podstawiłam wlew na te pyszności. Uśmiechnięta, urocza pielęgniarka podłączyła rurkę i wyszła. Nie minęło 5 minut a ja poczułam straszliwy ból w ręce. Oczy zaszły mi mgłą, doktorowi od tocznia wykrzywiając bezlitośnie mordę, ale w uszach zabrzmiały mi słowa Mamuliny, że to ból fantomowy a mi się tylko wydaje, że nie boli a tylko umysł płata mi figle. Wiec płacząc cichutko i wyciągając rękę jak najdalej ciała leżałam analizując potęgę bólu fantomowego. Na miejsce wkłucia nawet nie spojrzałam, bo byłam zbyt pochłonięta gryzieniem pierza z poduszki pod wpływem figli własnego umysłu. Po godzinie wróciła nobliwa pielęgniarka i podchodząc do mojego łózka zaczęła krzyczeć gorączkowo odpinając wlew - O Boże! Czemu mnie nie wezwałaś? Przecież pękła ci żyła! W tym momencie zmusiłam się żeby spojrzeć na rękę. Była fioletowa, dwa razy większa niż godzinę wcześniej i błyszczała jak dupa Kim Kardashian. Spojrzałam mokrymi oczami na siostrę i jedyne co byłam w stanie wydukać to - Bo mama powiedziała, że mnie tak naprawdę nie boli, że to tylko ból fantomowy...