Bodajże w 2008r
byłam w Łodzi na Konwencie Tatuażu. Był to pierwszy konwent tak blisko Warszawy,
więc grzechem było by się nie wybrać. Takie imprezki w Polsce trwają dwa dni
(sobota, niedziela).
Do Łodzi zjechaliśmy
w sobotę rano, cały dzień spędziliśmy w Dekompresji popijając browar,
podziwiając sztukę i dokonując zbędnych zakupów. Pod koniec dnia czując się jak
przysłowiowe sandały Chrystusa odpuściliśmy sobie afterparty, ale
postanowiliśmy jeszcze oszamać jakiegoś
chinola na mieście. Znajomy nakierował nas na tzw. Chinatown. Reklamował to
miejsce jako największe skupisko budek z chińskim żarciem - tanich,
niedrogich a do tego w przystępnej cenie. Mieściło się to na tyłach
Piotrkowskiej. Zachęceni rekomendacją, ale przede wszystkim gnani głodem pobieżylismy do ziemi obiecanej.
Jakież było nasze zaskoczenie gdy stanęliśmy u
jej bram! Brama była wykonana z pordzewiałej blachy falistej, za którą stało
około 8 budek przypominających szalet miejski, zarówno, wyglądem jak i walorami
zapachowymi. Panował mrok a błoto sięgało kostek. No ale zawahaliśmy się tylko
przez minutę. W końcu byliśmy młodzi, odważni, w glanach, łańcuchach i nie
chcieliśmy wyjść na cieniasów. Reputacja ważna rzecz. Dziarskim krokiem
przestąpiliśmy próg budy znajdującej się najbliżej wyjścia.
Do dziś pamiętam
zapach starego oleju wymieszany z potem. Za oceratowaną ladą stała rodzima „pani
Krystyna” w granatowej podomce, fryzurze
na owieczkę i o złotych zębach. Klientelę stanowiło trzech panów w
eleganckich, stonowanych kolorystycznie dresach i o poczciwym spojrzeniu
psychopaty. Na szczęście zajęci byli swoimi kuciakami gombao i kaćkami na
ośtro.
- Co podać? – zapytała Krystyna uprzejmie, tonem nie
znoszącym sprzeciwu. Zachęceni jej miłym
głosem, czym prędzej zamówiliśmy sajgonki i przycupnęliśmy w kątku bo – „Czekać
trzeba”.
Nagle klient znad
kuciaka zdenerwował się zalotnym spojrzeniem klienta znad kaćki, podbiegł do
tego drugiego i obrzucając go epitetami ciężkiego kalibru próbował się dowiedzieć
czy konsument kaczki ma jakiś problem. Gdy zapytany odrzekł, iż problemów nie
ma, pytający pochwycił krzesło i roztrzaskał bezproblemowemu na głowie ( to nie
Hollywood, więc krzesło się rozpadło, bo było plastikowe). Po tym incydencie
rozpętała się regularna bójka z użyciem wszystkich sprzętów i przy pełnych
oburzenia okrzykach Krystyny.
Udało nam się uciec
pod stołem. Jednak, gdy już myśleliśmy, że jesteśmy bezpieczni okazało się, iż
przez pośpiech zostawiłam torbę, z majtkami na zmianę, w środku. O dziwo nikt
nie był chętny po nią wracać, więc rozstałam się z nią w smutku. Jednak był
pozytywny aspekt tej historii, otóż jeść
nam się ode chciało, wiec zaoszczędziliśmy 20 zł, które następnego dnia
sfinansowały nam dodatkowe piwo.
Z rozczuleniem wspominam te niezapomniane chwile i
zastanawiam się czasem czy Krystynie przypadły do gustu moje, najeżone ćwiekami,
stringi.
Gwoli sprostowania Chinatown zostało wyburzone, a na jego miejscu powstało coś o nazwie OFF Piotrkowska Center.
Jak sama nazwa wskazuje dresa tam nie uświadczysz, pani Krystyny też nie, ale w ramach rekompensaty spotkasz tabuny ludzi w spodniach rurkach, kominach na szyi, bez skarpet i ajfonem w ręku.