Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, a właściwie to w
roku pańskim 2011 w Warszawie, okrutnie rozbolało mnie ucho. Ból był
świdrująco, kłujący, nie mogłam spać, jeść ani myśleć, ale do pracy chodziłam (w końcu nogi miałam zdrowe, no nie?). Chodziłam, również do różnych lekarzy jęcząc jak aktorki w azjatyckim
porno. Dostawałam kolejne antybiotyki,
które nie działały, specjaliści rozkładali ręce twierdząc, że nic w tym uchu
nie widzą. Bluzgając, cierpiętniczo pytałam ich o ostrość wzroku i czy czasem
tego lejka do eksploracji kanału słuchowego nie trzeba odwrotnie trzymać. Niestety słyszałam za każdym razem, że nic
więcej nie mogą zrobić. Doszłam do wniosku, że przyszło umierać , wiec starałam
się trenować kamienną twarz, by oszczędzić rodzinie widoku, szpetnie wykrzywionego z bólu trupa. Co prawda kazałam by po śmierci, wzięto sobie ze
mnie flaki na przeszczepy ( kto wie, może jeszcze coś się będzie nadawało do
użytku ) a to co zostanie skremowano, ale znając moją matkę i jej bogobojne „co
ludzie powiedzą??” nie do końca wierzę w to, że moja wola zostanie należycie
wypełniona. Prawdopodobnie skończę w trumnie, z pięknie upudrowana twarzą i w
różowej kiecce z falbanką, a nade mną ksiądz będzie zbierał na tacę… Brrrr muszę szybko się poddać apostazji to będzie nadzieja , że mojego trupa
do kościoła nie wpuszczą.
Wracając do tematu, któregoś pięknego dnia, pałaszując
pożywną tabletkę przeciwbólową i
popijając antybiotykiem,
nieostrożnie zerknęłam w lustro. O zgrozo! Z prawej strony twarzy wyrosła mi druga, trochę mniejsza,
głowa a skóra na policzku i szyi pokryła
się czerwonymi plamami (czy to plamy opadowe?? ). Wizja śmierci została
zepchnięta na drugi plan, bo w tamtym momencie interesowało mnie tylko to, jak
ja na ulicę w tym stanie wyjdę. Przecież puder tego nie zatuszuje! To był przełom, nie poszłam do pracy tylko
ubrana w golf i chustkę (mimo lipcowego upału), skradając się w cieniu, niczym
potwór z opery, pozasuwałam do przychodni.
Internista spojrzał na mnie krytycznie i odrzekł, że to to musi być ząb
i odesłał do stomatologa. Pojechałam na ostry dyżur stomatologiczny, przepisano
mi kolejny antybiotyk i uprzejmie, aczkolwiek stanowczo polecono żebym
przyjechała za tydzień jak opuchlizna zejdzie, bo oni nic teraz nie widzą
(kurwa ! Kolejni ślepcy na etacie w NFZ ). Opuchlizna oczywiście nie zeszła, ale
sukcesywnie rosła. Na domiar złego,
któregoś pięknego poranka odkryłam, że szczęka rozwiera mi się tylko na 5 mm. Tego
już było za wiele. Coś we mnie pękło gdy z płaczem kruszyłam ibuprom by później
wsypywać go za pomocą kartki do ust. Jakie to szczęście, że woda jest w płynie!
Dzięki temu nie musiałam jej na siłę wtłaczać miedzy zębami, popychając
zapałką, by popić gorzki pył painkillera.
Zapłakana, nie zważając na swą
deficytową aparycję, pojechałam ponownie na ostry dyżur. Tam najpierw dostałam ochrzan, że jestem za
wcześnie, przecież miałam przyjechać jak się zagoi a teraz przy tak okazałym
szczękościsku to oni już w ogóle nic nie widzą. Jednak nie dałam się zbyć.
Postanowiłam, że będę twarda i racjonalnymi argumentami oraz opanowaniem
wywalczę sobie skuteczną pomoc. Jak postanowiłam, tak zrobiłam, w konsekwencji
czego padłam lekarce w ramiona, smarkając i zanosząc się histerycznym płaczem
(tyle na ile pozwalał mi szczękościsk),
błagałam bełkotliwie by mnie nie
odsyłali. Podziałało. Zrobili mi
rentgen, narzekając, że nie wyjęłam kolczyka z języka, bo taki kolczyk to psuje
obraz. Racja, powinnam przed przyjazdem
usunąć sobie, sparzonymi wrzątkiem, kombinerkami przednie zęby, wykręcić kolczyk a potem
dopiero, nieśmiało prosić o taki luksus
, jak rentgen. Dodatkowo robić wszystko by nie zemdleć z upływu krwi
i bólu, bo to na OD straszny kłopot. Szczęśliwym trafem kolczyk nie zamazał obrazu,
wiec powiadomiono mnie radośnie, że opuchlizna nie jest od zęba, ale zrobił mi
się ropień przy żuchwie.
- Jak dobrze, że pani przyjechała, bo musi pani natychmiast
do szpitala z tym jechać . – Zaszczebiotała pielęgniarka.
- Jak to do śpitala? Czi nie jestem w śpitalu? –
zainteresowałam się naiwnie.
- No niby tak, ale to nie robota dla nas. Za ciężki
przypadek, tętnica blisko, ząb daleko…- Zamyśliła na chwilę siostra, lecz po
chwili dodała zawadiacko – Nie chcemy przecież by lekarzowi omsknęła się ręka,
bo mogłaby pani nam się wykrwawić, a to nigdy nie jest przyjemne cha cha cha.
Lepiej żeby panią na chirurgię wzięli.
Puściła mi oczko i nadal rozbawiona swoim przednim żartem
oddaliła się w nieznanym kierunku.
Zostałam na korytarzu rozmyślając jak dojechać na drugi
koniec miasta do wskazanego szpitala. Wzięłabym taksówkę, ale do cholery to
drugi koniec miasta i zapłacę jak cygan za matkę. Wrodzona oszczędność kazała
mi odrzucić ten pomysł, dopytałam jak dojechać komunikacją i zataczając się z
bólu wyruszyłam.
Na miejsce dojechałam dopiero dwie godziny później, bo
zabłądziłam trzy razy, aż w końcu stojąc
dwie ulice od szpitala wzięłam taksówkę. Zostałam przewieziona po
mieście i zapłaciłam jak za kurs z
Targówka na Ursynów.
- Czemu tak długo pani zwlekała z przyjazdem ?? – Na
chirurgii szczękowo- twarzowej przyjęto mnie z otwartymi ramionami.
- Bo mi wśiścy mówili, źie nić nie widźią – odparłam
zachwycona nagłym zainteresowaniem i
szybkością pielęgniarki w trakcie zakładania wkłucia. Podbiegła nagle, wyszarpnęła mi rękę i zanim
się zorientowałam wenflon dumnie sterczał z nadgarstka. Czad! Nie zdążyłam
zemdleć ze strachu!
- A tam wśiścy. Nie czuła pani, że jest źle? Pani się mogła
przekręcić! – wzburzył się młody lekarz w zielonym dress code, aż mu zaparowały
okulary.
- No ciułam – zaszeleściłam zawstydzona i spuściwszy
głowę, błyskając tyłkiem przez szpitalną koszulkę, podreptałam do
przydzielonej mi sali.
Następnego dnia, elegancko nacięli mi szyję, założyli rurkę
i naćpana kroplówkami snułam się
beztrosko od łóżka do balkonu, gdzie cichaczem paliłam papierosy razem z moim
sąsiadem - panem żulianem Zdzisiem z Pragi.
Zdzisio miał złamaną żuchwę a stało się to w bardzo
romantyczny sposób. Któregoś gorącego,
czerwcowego wieczoru spacerował przez park niosąc dwie butelki wytrawnej
Amareny. Niebo było rozgwieżdżone a chodniki krzywe. Poczciwina
potknął się na jakimś wykrocie i runął jak długi na twarz. Nie mógł się bronić
przed upadkiem rękami bo trzymał w nich butelki. Na szczęście w jednej utrąciła się tylko
szyjka a druga wyszła z wypadku bez szwanku.
- Eee pani, morda nie szklanka a trunku szkoda ! Sytuacja
ekonomiczna na rynku, pani, nie pozwala mie na marnetrastwo. Doszłem do domu,
obalyłem chybcikiem tą obtłuczono, bo
procenty uciekajo. Dwa okruchi szkła jeszcze z ust wyjełem i dalej nic nie pamiętam.
Czarny pomrok pani! Józek z pod szóstki mię znalaz. Gupi myślał, że żem kopyta
wyciągnoł bo spuchnięty jak czydniowy trup byłem. Cha, cha, cha! Ale żem mu
stracha nagonił jak, żem oko otworzył gdy dzwonił na komendę meldunek o trupie złożyć!
Cha, cha, cha! No, ale jak to mówią, ni ma tego złego, bo zdażylim z Józkiem
drugą Amarenę wypić zanim psiarnia z pogotowiem przyjechała! Cha, cha, cha! –
Pana Zdzisia humor nigdy nie opuszczał, dzięki temu wspólne, potajemne papierosy
miały wyjątkowy klimat. Gdy już wychodziłam
dostałam od niego bardzo cenną radę otóż, gdy droga z nocnego do domu jest długa
i wyboista należy kupować trunki
w plastikowych butelkach. Wzięłam tę radę sobie do serca, od tamtej pory, by uniknąć
picia z plastiku mieszkam tylko i wyłącznie na osiedlach gdzie nocny jest nie
dalej niż 100 metrów od bloku.