W 2014r. popełniłam opowieść szpitalną, która ma tytuł
zaczynający się Część pierwsza, więc czuję się zobligowana do opowiedzenia
części drugiej.
Hej dzieci jeśli chcecie, zobaczyć Smerfów las to nie
czytajcie dalej. Oczywiście oddział szczękowo - twarzowy na Lindleya może
dostarczyć wielu atrakcji, ale prędzej zobaczysz tam owłosiony zad Hogaty niż
zalotnie zgięte kolanko Smerfetki.
Do rzeczy. Gwoli przypomnienia trafiłam na w/w oddział bo
zrobił mi się ropień w okolicy żuchwy. Zostałam pocięta, wysączkowana a
następnie bezprawnie przetrzymywana celem obserwacji ( ci ostatni jak już
zobaczyli o co chodzi to chcieli sobie popatrzeć), ponieważ ponoć podczas
narkozy miałam chwilową zapaść w co nie wierzę, przecież jestem człowiekiem z
żelaza i otoczaków. Czas umilały mi potajemne papieroski z żulianem Zdzisiem
oraz, o czym nie wspomniałam wcześniej, rzesze odwiedzających znajomych,
spacerki korytarzami i oglądanie dr House.
Dr. House oglądałam na moim opłacanym dwuzłotówkami telewizorku,
wiec jeśli ktoś pytał co przynieść zawsze odpowiadałam - dwuzłotówki a na
pytanie czemu, odpowiadałam ze stoickim spokojem - bo za nie kupuję dragi od
salowej a po dragach widzę tęczę mimo, że nie pada. Nigdy nie było więcej pytań,
bo wszyscy myśleli, że majaczę w malignie i bali się co jeszcze mogą usłyszeć,
ale dwuzłotówki płynęły strumieniami a ja odmóżdżałam się rozkminiając - czy to
może jednak toczeń?
Natomiast spacerki korytarzami dostarczały bardziej
intensywnych doznań, bo były bez telewizyjnej cenzury. I tak, a to menel
Czesław czekając na personel i przytulny pokoik, jebał w kącie korytarza, leżąc
bez nosa i alkoholu, przysadzista Wiesława z wgniecioną na czole czaszką
awanturowała się z lekarzem prowadzącym o wcześniejszy wypis -"bo jej synek
Sebastianek został w domu sam i nie ma kto mu obiadu ugotować". Synka
Sebastianka raz widziałam u mamusi, lat na oko 30, łysy łeb, podbite oko, białe
skarpety, dresy szelesty i koszulka żonobijka - sól ziemi polskiej. Była też
boska Mariolka z połamaną szczęką. Kobieta bardzo atrakcyjna mimo szwów i
plastrów, w kolorze blond, szczupła i opalona. Oficjalnie szczękę połamała
wypadając z tramwaju, jednak sine ślady palców na szyi i ramionach mogły
świadczyć o czymś zgoła odmiennym, ale nie czepiam się, przecież wiadomo - jak
kocha to bije i dusi! Ordnung muss sein! Czemu znam oficjalną wersję wypadków?
Otóż, któregoś razu zastałam Mariolkę pod kiblem w koronkowej koszulce ecru całą we łzach, więc zapytałam czy wszystko dobrze na co usłyszałam, że przez te
wszystkie opatrunki i maści to puder jej się nie trzyma na twarzy a Roman nie
może jej zobaczyć bez makijażu, bo odejdzie do innej. No tak, wiadomo,
pokiwałam w pełni rozumiejąc dramat, a skoro zrozumiałam, to zostałam też
obdarowana historią wypadku w tramwaju. Ku przestrodze - motorniczy to szuje
bez serca, bo otwierają drzwi tak niespodziewanie, że zwykły człowiek nie ma
szans na reakcję a tym bardziej obronę! Strzeżcie się tej morderczej grupy
zawodowej.
Przyjemności szpitalne były zróżnicowane, niektóre zaskakujące jak
anal - niespodzianka, niby fajnie a jednak dupa boli. Do takich właśnie
należały odwiedziny znajomych, których nie widziałam po kilka lat i rodziny
Ojca Pio, która akurat przyjechała do Polski bo babcia kombatantka odbierała z
rąk prezydenta nagrodę za waleczność. Wyglądało to tak, że siedziałam sobie w
popielato - różowej, wpijającej się w krocze, poplamionej krwią z sączka piżamce, z
tłustymi sterczącymi na wszystkie strony kłakami, szarą (jak stalagmity w moim
pokoju szpitalnym) twarzą, podśmierdując dyskretnie (mycia się i palenia
zabraniano w "moim stanie") a tu nagle do pokoju wbija się banda
wydepilowanych ludzi w strojach galowych, pełnym makijażu, z naręczami kwiatów
i luksusowymi torbami z żarciem, którego i tak nie mogłam jeść przez wzgląd na szczękościsk.
W tym momencie do szczękościsku dochodził mi mikro-zawał i wytrzeszcz.
Wymieniając powitalne uprzejmości, pocałunki i odpowiadając - "dziękuję,
czuję się świetnie" myślałam tylko o tym, żeby czasem nie podnieść za
wysoko ręki i nie roztoczyć wykwintnej woni cebulowo - czosnkowej zupy spod
pachy oraz by policzek nastawiać pod odpowiednim kątem, bo spotkanie z moimi
mocno klejącymi włosami mogłoby się skończyć zerwaniem tapety z ich
współczujących twarzy. W międzyczasie wyciągałam co chwilę piżamę z krocza. Po
powitaniach następowała zwyczajowa chwila niezręcznej ciszy ( w której zapewne
goście myśleli czy wypada od razu przetrzeć się chusteczką dezynfekującą, czy
jednak poczekać i zrobić to dopiero za drzwiami) a potem uderzała fala
ubolewania nad moim fatalnym stanem - O Boże jak ty mizernie wyglądasz! -
Widać, że bardzo Cie boli, aż cała sztywna jesteś.
No kurwa jestem w szpitalu a nie bankiecie! Nie wyskoczę w
szpilkach Louboutin, częstując gości lampką wina, zabawiając grą na pianinie i
tańcem z wężem, a sztywna jestem z radości ze spotkania i żeby smrodu nie
rozpylać.
Nie zawsze jednak odwiedziny miały tak niewinne następstwa
jak niesmak i wstyd... Tak, raz metaforyczny ból dupy przerodził się w
prawdziwe cierpienie.
I znowu wracamy do mojej egzotycznej rodzicielki, Mamulinki
przez wielkie M. Na wstępie tego akapitu muszę nadmienić, że przymałą piżamkę
dostałam właśnie od Mamuliny, była popielata z wyhaftowanym na piersi różowo - brokatową
nicią motywującym sloganem - Bad Bitches Don't Cry, dzięki temu niwelowałam "kopyto wielbłąda" z podniesioną głową.
Wracając do tematu - przebywając na oddziale
wtłaczano mi 3
razy dziennie antybiotyk w wenflon, następnie Ketonal 2 razy dziennie a
na noc
dostawałam jeszcze kroplówkę z kolacją, również w wenflon. Pewnego razu,
kilka
dni przed wypisem odwiedziła mnie standardowo Mamulinka i trafiła akurat
na
podawanie 3 dawki antybiotyku. Pech chciał, że podczas wlewania
specyfiku w
żyłę ta zaczęła mnie nieludzko piec i boleć. Zmrużyłam oczy i syczałam
po cichu
co obserwowała Mamulinka swoim czujnym rodzicielskim okiem. Piguła w
odpowiedzi
na moje syki i dąsy zapytała czy wszystko w porządku, nie zdążyłam
odpowiedzieć
gdy usłyszałam słowa wypowiadane aksamitnym głosem Mamuliny – „Nic jej
nie jest, ona cierpi już od tylu dni, że teraz
jej się tylko wydaje. Wie pani, taki ból fantomowy”. Na co pielęgniara
chrząknęła z aprobatą, opróżniła strzykawkę i wyszła. Po dwóch godzinach
odwiedzający, również zawinęli mandżury a ja zostałam z dr. Housem i
papierosem na krzywy ryj (dosłownie) ze Zdzisławem, ale przyszła pora na
kolację z kroplówki. Tego dnia serwowano łososia na placku
ziemniaczanym z kleksem sosu na bazie sera gorgonzola, więc rozmarzona
podstawiłam wlew na te pyszności. Uśmiechnięta, urocza pielęgniarka
podłączyła rurkę i wyszła. Nie minęło 5 minut a ja poczułam straszliwy
ból w ręce. Oczy zaszły mi mgłą, doktorowi od tocznia wykrzywiając
bezlitośnie mordę, ale w uszach zabrzmiały mi słowa Mamuliny, że to ból
fantomowy a mi się tylko wydaje, że nie boli a tylko umysł
płata mi figle. Wiec płacząc cichutko i wyciągając rękę jak najdalej
ciała leżałam analizując potęgę bólu fantomowego. Na miejsce wkłucia
nawet nie spojrzałam, bo byłam zbyt pochłonięta gryzieniem pierza z
poduszki pod wpływem figli własnego umysłu. Po godzinie wróciła nobliwa
pielęgniarka i podchodząc do mojego łózka zaczęła krzyczeć gorączkowo
odpinając wlew - O Boże! Czemu mnie nie wezwałaś? Przecież pękła ci
żyła! W tym momencie zmusiłam się żeby spojrzeć na rękę. Była fioletowa,
dwa razy większa niż godzinę wcześniej i błyszczała jak dupa Kim
Kardashian. Spojrzałam mokrymi oczami na siostrę i jedyne co byłam w
stanie wydukać to - Bo mama powiedziała, że mnie tak naprawdę nie boli,
że to tylko ból fantomowy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz