piątek, 11 kwietnia 2014

Gdzie zabrali łódzkie Chinatown?



  Bodajże w 2008r byłam w Łodzi na Konwencie Tatuażu. Był to pierwszy konwent tak blisko Warszawy, więc grzechem było by się nie wybrać. Takie imprezki w Polsce trwają dwa dni (sobota, niedziela).

  Do Łodzi zjechaliśmy w sobotę rano, cały dzień spędziliśmy w Dekompresji popijając browar, podziwiając sztukę i dokonując zbędnych zakupów. Pod koniec dnia czując się jak przysłowiowe sandały Chrystusa odpuściliśmy sobie afterparty, ale postanowiliśmy jeszcze oszamać  jakiegoś chinola na mieście. Znajomy nakierował nas na tzw. Chinatown. Reklamował to miejsce jako największe skupisko budek z chińskim żarciem - tanich, niedrogich a do tego w przystępnej cenie. Mieściło się to na tyłach Piotrkowskiej. Zachęceni rekomendacją, ale przede wszystkim  gnani głodem pobieżylismy do ziemi obiecanej. 


  Jakież było nasze zaskoczenie gdy stanęliśmy u jej bram! Brama była wykonana z pordzewiałej blachy falistej, za którą stało około 8 budek przypominających szalet miejski, zarówno, wyglądem jak i walorami zapachowymi. Panował mrok a błoto sięgało kostek. No ale zawahaliśmy się tylko przez minutę. W końcu byliśmy młodzi, odważni, w glanach, łańcuchach i nie chcieliśmy wyjść na cieniasów. Reputacja ważna rzecz. Dziarskim krokiem przestąpiliśmy próg budy znajdującej się najbliżej wyjścia. 
  Do dziś pamiętam zapach starego oleju wymieszany z potem. Za oceratowaną ladą stała rodzima „pani Krystyna”  w granatowej podomce, fryzurze na owieczkę  i o złotych zębach.  Klientelę stanowiło trzech panów w eleganckich, stonowanych kolorystycznie dresach i o poczciwym spojrzeniu psychopaty. Na szczęście zajęci byli swoimi kuciakami gombao i kaćkami na ośtro.
- Co podać? – zapytała Krystyna uprzejmie, tonem nie znoszącym sprzeciwu.  Zachęceni jej miłym głosem, czym prędzej zamówiliśmy sajgonki i przycupnęliśmy w kątku bo – „Czekać trzeba”. 

  Nagle klient znad kuciaka zdenerwował się zalotnym spojrzeniem klienta znad kaćki, podbiegł do tego drugiego i obrzucając go epitetami ciężkiego kalibru próbował się dowiedzieć czy konsument kaczki ma jakiś problem. Gdy zapytany odrzekł, iż problemów nie ma, pytający pochwycił krzesło i roztrzaskał bezproblemowemu na głowie ( to nie Hollywood, więc krzesło się rozpadło, bo było plastikowe). Po tym incydencie rozpętała się regularna bójka z użyciem wszystkich sprzętów i przy pełnych oburzenia okrzykach Krystyny. 

  Udało nam się uciec pod stołem. Jednak, gdy już myśleliśmy, że jesteśmy bezpieczni okazało się, iż przez pośpiech zostawiłam torbę, z majtkami na zmianę, w środku. O dziwo nikt nie był chętny po nią wracać, więc rozstałam się z nią w smutku. Jednak był pozytywny aspekt tej historii,  otóż jeść nam się ode chciało, wiec zaoszczędziliśmy 20 zł, które następnego dnia sfinansowały nam dodatkowe piwo. 

  Z rozczuleniem wspominam te niezapomniane chwile i zastanawiam się czasem czy Krystynie przypadły do gustu moje, najeżone ćwiekami, stringi. 


 Gwoli sprostowania Chinatown zostało wyburzone, a na jego miejscu powstało coś o nazwie OFF Piotrkowska Center
Jak sama nazwa wskazuje dresa tam nie uświadczysz, pani Krystyny też nie, ale w ramach rekompensaty spotkasz tabuny ludzi w spodniach rurkach, kominach na szyi, bez skarpet i ajfonem w ręku.

1 komentarz:

  1. Och pamietam to luxusowe chinatown! Chadzalam tam po pracy w filipsia a przed praca w knajpie.
    W ogole czasami tesknie za Lodzia...

    OdpowiedzUsuń