Jako, że
mieszkam od czerwca we Wrocławiu i codziennie słucham radia
Rmfmffafakurwajakieśdisco w pracy oraz jestem trzeźwa ja martwy menel,
zatęskniłam za znajomymi i rodziną z Wawy. Trafił się długi weekend więc
czym prędzej załatwiłam sobie urlop na (UWAGA!) jeden dzień i
zarezerwowałam przejazd BlaBlaCar. Bo szybciej, bo Polski Bus ssie a w
obciągu można wszy złapać.
Wybrałam gościa, który jechał
do Bemowo Ratusz, to że miał nick Luca niewiele mnie obeszło, ludzie
przecież różnie się nazywają na portalach. No cóż Luca okazał się Lucą!
Włochem na wygnaniu w Polsce. Olśniło mnie gdy zaczął do mnie pisać smsy
po angielsku. Pierwsza myśl to "o ja nieszczęsna, tak sobie spierdolić 3
godziny życia...", ale huk biorę na klatę. Wyszłam z domu 1,5 godz.
wcześniej, bo to mój pierwszy blabla a poza tym zbierało się na burzę.
Jak wychodziłam z klatki zaczęło napierdalać piorunami i zerwał się
wiatr zmiatający staruszki z chodnika. Kurwa, chyba to przeżyję..
pomyślałam smętnie i targnęłam się w oko tajfunu. Do przystanku
dobiegłam w miarę sucha, ale pod wiatą zaczął lać poziomy deszcz, więc
cycki mokre, waliza mokra ale dupa (uff) sucha. Po 15minutach wymiany
porozumiewawczych spojrzeń z oczekującymi i trzech konarach
przelatujących obok twarzy przyjechał ukochany autobus linii K.
Jechałam
pełna wdzięczności i mokra tylko pięć, jebanych, przystanków i nagle
widzę jak Seba w czarnym Golfie wjeżdża pośród ściany deszczu prosto pod
mój wyczekany K. Nie było szans ucieczki, autobus wjebał się Sebie
prosto w dupę i stanął w poprzek ulicy. Rzuciło mną trochę na barierki,
ale zamiast łapać się poręczy chwytałam za walizkę z takim zapałem
jakbym miała w niej, co najmniej, skarb Inków a nie trzy pary gaci.
Pokłosiem mojego wyboru jest kilka siniaków i urażona duma, ale jak to
się mówi morda nie szklanka a na podwózkę do stolicy trzeba zdążyć, więc
złapałam za drogocenną walizę i ruszyłam z buta na najbliższy
przystanek zbywając pytania kierowcy autobusu o samopoczucie krótkim -
mogło być lepiej. Brodząc momentami w wodzie po łydki i klnąc
siermiężnie biegałam od przystanku do przystanku z nadzieją na podwózkę.
Niestety nawet jak podjechał jakiś tramwaj lub autobus, przygoda
kończyła się przystanek dalej bo albo drzewo przewróciło się na trakcję,
albo zalało wiadukt. Po drodze ani jednej taksówki. Miałam oczywiście
parasolkę, ale wiało tak mocno, że po prostu paliłam w deszczu
wydzwaniając co chwilę gorączkowo do Luci z przeprosinami i by się
upewnić czy nadal czeka. Czekał twardo, ale ostrzegawczo zaznaczał, że
40 minut czekał nie będzie. Dotarłam spóźniona 30 minut, mokra, z
rozmazanym makijażem i walizką ciężką od wody. Na miejscu zastałam dwóch
smutnych kolesi i rozpromienionego moim przybyciem Włocha. Obaj panowie
odjebani jak szczur na otwarcie kanału - jeden w garniak, drugi w
skórę, chuj, że temperatura oscylowała przy 33 stopniach Celsjusza.
Przywitali się wrogimi pomrukami i wyruszyliśmy. Usadowiłam się z tyłu,
Garniak z przodu a Skóra obok mnie. Atmosfera w aucie była iście grobowa
do tego nie działało radio, za co Luca posypywał głowę popiołem a
smutni panowie łaskawie mu wybaczali. Dramat zaczął się gdy podwoziciel
zapytał Garniaka co ten porabia i rozpruł się wór z lansem w
najnudniejszym wydaniu jakie przyszło mi słuchać. Panowie obaj
programiści, dla których nie ma rzeczy niemożliwych zaczęli się
prześcigać w tym, który więcej potrafi, wtem Garniak oświadczył, że
tworzy oprogramowanie dla grafików a jego firma jest podwykonawcą Adobe i
robią dodatki do Photoshopa i Ilustratora, więc zainteresowana tematem
wtrąciłam, że jestem grafikiem i nie słyszałam, żeby Adobe miało
outsourcing. To było ostatnie zdanie, które wypowiedziałam podczas
podróży. Garniak mnie zignorował i zmienił temat a gdy próbowałam
cokolwiek więcej powiedzieć to panowie pasażerowie wchodzili mi w słowo
na zmianę. Buractwo level HARD. Wkurwiłam się i zmilkłam słuchając
kompletnych bredni wypowiadanych tak monotonnym angielskim, że to cud,
że Luca nie zasnął za kółkiem. Gdy już cebularze wyczerpali długą listę
swoich zasług, posnęli na popiołkę, wyczerpani swoim własnym bełkotem i
wtedy zrobiło się jeszcze dziwniej, bo Skóra obok mnie zaczął walić
głośne śmierdzące bąki przez sen. Okna pozamykane, klima włączona, burza
za oknami i kurwa gazowa pułapka! Przygotowałam ostry łokieć, żeby mu
wpierdolić z impetem w żebra, ale na szczęście zaczął sypać grad
wielkości kulek analnych i Skóra sam się przebudził puszczając
jednocześnie ostatniego bąka i marszcząc nos. O dzięki ci Jeżu
Malusieńki nie zasnął już do samej Warszawy i trzymał pierdy pod
kontrolą bo bym tam wybuchła i zaczęła go napierdalać torbą gum w
drażetkach. Milcząc spokojnie zniosłam rozwożenie buraków na Ursus i
Żoliborz, aż sama dotarłam na Bemowo Ratusz. Żaden z uroczych towarzyszy
nie powiedział mi nawet zasranego cześć ale Garniak pokusił się o
komentarz do mojego spóźnienia. Komentarz był wygłoszony do Luci (ja
byłam niegodna jego wielkopańskiej uwagi) i brzmiał - "Dobrze, że nie
miałem poustawianych spotkań biznesowych" , What The Fuck Holy Shit?
Spotkania biznesowe o godzinie dwunastej w nocy? Miałam zapytać czy
przypadkiem nie dorabia jako dziwka skoro spotkania ma o takiej porze,
ale ugryzłam się zębami jadowymi w język.
Suma sumarum
Luca okazał się najprzyzwoitszy z nich i nawet zaproponował mi podwózkę z
powrotem do Wrocławia, ale grzecznie odmówiłam mając jeszcze na plecach
ciary po elektryzującej podróży.
Pointą tej przygody jest słaba ocena dana mi na portalu BlaBlaCar, szkoda, że nie można oceniać współpasażerów...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz