Siedząc na balkonie, patrząc na psychodelicznie mrugający neon szpitala i paląc kolejnego fajka wzięło mnie na wspominki.
Mam
babcię, którą nazywam roboczo "babcia Kusicielka" , ponieważ ta
wyjątkowa istota mając prawie 80 lat wygląda na maksymalnie 60, jeździ
trzy razy do roku do sanatoriów z których oprócz wypłukanego jelita
grubego przywozi kolejnych adoratorów. Obwieszona złotem, obleczona w
obcisłą kieckę, zawsze w pełnym makijażu i na obcasach.
Reszta
gości przybyła w tzw. międzyczasie zanim wróciłam z dzbankiem dla
Czesia. Nie było tylko pięknego Armando od łapania z tyłek Władka, ale
niech żyje bal, zaczęliśmy bez niego mimo protestów babci. Wszyscy
sztywni jak chuj na weselu wymienialiśmy się uprzejmościami, babcia
polewała wódeczkę - no Martunia wypij jeszcze jednego! Kapitan miał
szczęście w nieszczęściu, bo prowadził i nie musiał przełykać kolejnych
porcji tego ścierwa, ale za to gawędził z wujkiem bez zębów. Kurwa nie
wiem co gorsze, trzeba by zakręcić kołem fortuny by to rozstrzygnąć.
Czesio siedział okutany kocem mimo upału i popijał przegotowaną wodę z
dzbanka a babcia co chwila patrzyła na niego, załamywała ręce i z
głębokim westchnieniem opowiadała jak to drzewa wyrywał z korzeniami i
namawiała na "domowej" roboty schabik i wódkę. Wtem pojawił się boski
Władek. Babcia aż podskoczyła na krześle jakby hemoroidy dały o sobie
znać - O Władziu nareszcie jesteś! Zdecydowanie to był najlepszy prezent
urodzinowy dla Kusicielki. Boski Władzio złożył spóźnione życzenia, dał
prezent i zasiadł do stołu. Władziu czy kurczak co smakuje? Nie
przypaliłam ? - szczebiotała babcia. Władzio kiwał głową z aprobatą
wciągając kolejne porcje i rubasznie splatając dłonie na ogromnym
brzuszysku. Babcia po cichu instruowała mnie i Kapitana że "Władek nie
może mieć pustego kieliszka, bo traci dobry humor", czytaj Władek jak
się najebie złapie mnie za dupę, albo lepiej! Ok, ze skulonym ogonkiem
polewaliśmy na zmianę potem Kapitan przejął całkowicie to zadanie, ja
siedziałam z boku wkurwiona. Wtem wśród wybuchów nieokiełznanego
śmiechu, który rosił wszystko śliną z rurki po tracheotomii weszło na
stół ciasto. Ciasto własnoręcznie robione razem ze schabem i kurczakiem.
- Czesiu siedzisz taki smutny, zjedz kawałek, przecież nie będziesz cały wieczór pił wody na litość boską! Sama robiłam!
No
i kurwa Czesio opierdolił to ciasto, potem kurczaka, potem schabik,
sałatkę z tuńczykiem, pomidory w śmietanie, znowu kurczaka i ciasto.
Moje protesty na nic się nie zdały. Babcia zaczęła tańczyć przy
rosyjskich przebojach przywiezionych ponoć z Moskwy w roku 89 ale już na
płycie CD, z Władkiem a ja usłyszałam złowieszczy pomruk od strony
Czesia. Ki chuj, burza? Nie, to nie była burza to były jelita. Najpierw
zaczął sadzić siermiężne bąki z kamienną twarzą ( już nie kontaktował) a
potem poszło z grubej rury. Patrze babcia tańczy przytulona, ja czuje
smród, reszta przy stole udaje głupawo, że nie słyszy salwy, Co robić?
Oderwałam Kapitana od porywającej dyskusji z bezzębnym wujkiem. Pierd -
czy mógłbyś odprowadzić Czesia do domu? - pierd - Chyba źle się czuje-
trzy pierdy - Kapitan - tak jasne, byle by mnie nie obsrał- pierd - ja
- ma pampersa, nie da rady. Kapitan dzielnie wziął Czesia po rękę i
maszerował z nim do jego domu. 20 metrów, 40minut a gówno płynęło spod
pampersa po nogach Czesia. Babcia odkleiwszy się od boskiego
Armando/Władka spojrzała na zasrane nogi Czesia i westchnęła - a kiedyś
wyrywał drzewa z korzeniami, ale Władek ma pusty kieliszek, polejcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz