Ktoś niedawno powiedział mi, że moje opowieści nie
mają morału. Nie mają, ponieważ moja moralność nie daje mi prawa na to
by bawiąc uczyć, jednak tym razem wysiliłam się bardziej. Wyobraziłam
sobie jak oceniłby sytuację obywatel
dający co niedzielę na
tacę, siadający do niedzielnego rosołu dyskutując z żoną jak tu
podpierdolić sąsiada, walczący o prawa płodów a jednocześnie głuchy na
płacz bitych dzieci za ścianą (wiadomo - kocha to bije). Pewnie nie do
końca uda mi się wbić w te skarpety i sandały, ale kto nie próbuje ten
nic nie osiąga.
Przemyślałam dokładnie opcje i możliwości. Sporządziłam nawet listę takich spokojnych zawodów a wyglądała ona tak:
1
Tatuażysta - odpadł, bo nie czułam się wystarczająco dobra rysunku by
orać jaskółki wokół owłosionych sutów. Ta opcja zostało odroczona, może
kiedyś będę tylko 100 razy gorsza niż Beksiński i wtedy żaden sut mi nie
straszny!
2 Nocny stróż - odpada, ochujałabym z nudów i zdechła z głodu
3
Motorniczy w tramwaju - odpada, słabo u mnie z empatią i mogłabym nie
zahamować na czas lub hamować zbyt ochoczo w zależności od pokroju
pasażerów i pieszych
4 Dróżnik na przejeździe kolejowym -
odpada, ochujałabym z nudów a dodatkowo pewnie spała słodko po
wcześniejszym ochujeniu i dopiero policja obudziłaby mnie z pytaniem -
jak doszło do katastrofy?
5 Makijażysta trupów - weszło!
Praca spokojna, klient grzeczny, ugodowy, nieawanturujący się mimo braku
krawata, nikt nie chce patrzeć na ręce, kasa dobra, heavy metal dobrze
brzmi w akustyce prosektorium.
Postanowione! Znalazłam
Centrum Balsamacji i Tanatokosmetologii, zapisałam się na najbliższy
kurs i wpłaciłam zaliczkę. Kurs odbywał się w mieście dzieciobójców
Łodzi, szkolenie było dwudniowe, więc zarezerwowałam hotel na totalnym
zadupiu, bo taniej i nie przemyślałam konsekwencji bliskości nasypów
kolejowych, lasu i osiedla dla bezdomnych. Dopiero na miejscu dotarło do
mnie, że będę musiała być jak Tommy Lee w ściganym - szybka,
bezwzględna i nieustraszona.
Wyjeżdżając z domu byłam
żegnana przez rodzinę i znajomych pukaniem w czoło i pełnymi obrzydzenia
stwierdzeniami pod tytułem - skoro chcesz pracować w smrodzie to nie
lepiej kible myć a nie od razu na trupa się porywać? Nie, nie lepiej.
Ludzie nie wiecie jak wygląda kibel w damskiej toalecie w korpo! Tam
grawitacja nie działa i oko Saurona nie sięga, mimo, że to Mordor.
Wracając
do kursu, na miejscu stawiłam się punktualnie, ale przez wzgląd na to,
iż to był cały kompleks prosektoriów musiałam zadzwonić by Mistrz
Ceremonii po mnie wyszedł co też niezwłocznie uczynił. Idąc tam nie
wiedziałam czy dam radę, dlatego wpłaciłam tylko zaliczkę a resztę
pieniędzy za szkolenie miałam w kieszeni, żeby w razie czego móc uciec
(mdlejąc i rzygając) z czystym sumieniem. Wyznaję zasadę, że nic na
siłę. Nie potrzebowałam udowadniać sobie ani innym, że jestem hardcorem,
dlatego podeszłam do sprawy z pełnym sceptycyzmem i poszanowaniem dla
własnych emocji. Mistrz poprowadził mnie do pomieszczenia, pachnącego
lizolem oraz zastawionego ciasteczkami i kawą, gdzie miała się odbyć
cześć teoretyczna. Oprócz mnie były jeszcze dwie dziewczyny,
niedożywiona studentka na wysokich obcasach i przaśna dziewczyna ze
śląska tuż po rozwodzie, ewidentnie próbująca odbudować poczucie własnej
wartości. Studentka ledwo mówiła słabym głosem a Dziewczynie Biesiadnej
gęba się nie zamykała do tego stopnia, że w ciągu 60 minut poznałam
historię jej nieudanego małżeństwa, chorób, braku satysfakcji seksualnej
i patologicznych zachowań w rodzinie. Miałam nawet przyjaźnie zagaić
słowami "stul wreszcie pysk!, ale nie dała mi dojść do słowa. Miał
dojechać jeszcze jakiś Mietek, zagubiony kursant. Czekaliśmy na Mietka
godzinę gawędząc i popijając kawkę no ale okazało się, że tuż pod Łodzią
stwierdził, że to pierdoli i wraca do Radomia skąd nadciągał. No tego
się nie spodziewałam, żeby mieszkaniec Radomia wystraszył się
nieboszczyka, przecież tam przejście przez miasto po zmroku to jakby
grać w Zombie Apocalipsę w realu.
Dostosowując się do
dynamiki sytuacji, Guru szybko wbił nam do głów teorię a następnie
oświadczył, że mamy przygotowanych dwóch denatów na dzień do części
praktycznej, daje to 12 zwłok. Zrobiło się nerwowo ustały śmiechy i
dokazywania. Dostałyśmy fartuchy i zostałyśmy wprowadzone do części
gdzie ciasteczek się nie konsumuje. W tym momencie studentka zbladła pod
grubą tapetą, oczy jej się zaszkliły i zapiszczała, że musi do
łazienki. Poszła i już nie wróciła, przez okno zobaczyliśmy tylko
czerwone podeszwy jej szpilek gdy biegła do auta pośpiesznie zarzucając
stylowy płaszczyk na trzęsące, chude, ramiona. I tak z Śląską Chłopką
Biesiadną zostałyśmy z 6 denatami na głowę.
Spojrzałyśmy
na siebie znacząco, zakasałyśmy (przez względy bezpieczeństwa tylko
teoretycznie) rękawy i wzięłyśmy się do roboty.
Pierwszy
kontakt z ciałem był dla mnie mocno szokujący i nieprzyjemny, ale tylko
dzięki mojej nowej koleżance. Gdy pierwszy nieboszczyk wjechał na
warsztat dziewczyna wpadła w euforię. Gładziła go po torsie i dłoniach
pierdoląc, jak potłuczona, że taka szkoda, bo to świetny facet itd. Nie
będę przytaczać w pełni tego bełkotu, bo do dziś na samo wspomnienie
targa mną wstręt i niedowierzanie. To był jedyny moment, w którym
chciałam spierdalać, wziąć widelec i wydłubać sobie oczy oraz wbić
gwoździe w uszy. Grubo. Na szczęście potem jej przeszło i już do końca
dnia zachowywała się poprawnie, tylko od czasu do czasu gadała jak to
mąż ją sponiewierał i złamał jej ducha. Borze liściasty szkoda, że jej
szczęki nie złamał przy okazji.
Około 19 zakończyłyśmy
pracowity dzień sukcesem w postaci wyrobionej normy, a że Dziewczyna
Biesiadna była autem to zaproponowała mi podwózkę do hotelu. Przystałam
na to z wahaniem, ale rozsądek wziął górę, bo w końcu był Listopad, wiec
ciemno a hotel mieścił się gdzieś gdzie psy dupami szczekają. Po drodze
wstąpiłyśmy do Manufaktury coś zjeść a koleżance standardowo morda się
nie zamykała. Tym razem temat był inny. Wpadła w odmęty samozachwytu.
Wychwalała się pod niebiosa, że skoro była w stanie cały dzień robić
rekonstrukcję zwłok to już nic jej nie straszne, że bardzo tego
potrzebowała by udowodnić sobie, że jest coś warta etc. Co było robić,
kiwałam głową i utwierdzałam ją w tym przekonaniu. Odwiozła mnie do
hotelu umówiłyśmy się , że rano mnie odbierze a następnie w chmurze
swojej zajebistości pomknęła na swoją stancję.
Zajechana
jak sandały Chrystusa po wycieczce przez pustynię, zakwaterowałam się w
hotelu, wzięłam prysznic, dałam znać zainteresowanym, że żyję i ległam z
książka w pościeli. Pierwszy sms od Dziewczyny Biesiadnej przyszedł tuż
przed godziną 21 i brzmiał - "Jestem tu sama, nie mam do kogo się
odezwać, boję się". No żesz kurwa, nie bacząc na swój instynkt
samozachowawczy, odpisałam żeby zadzwoniła do przyjaciół lub rodziny to
jej będzie lżej. Drugi sms - "boje się, że te staruszki do mnie przyjdą,
bo naruszyłam ich prywatność", potem kolejny i kolejny w tym stylu a
każdy coraz bardziej rozpaczliwy. W pierwszym odruchu kurwiąc pod nosem
chciałam ją olać a potem wytłumaczyć, że zasnęłam, ale uprzytomniłam
sobie, że jestem gdzieś na białym punkcie Łódzkiej mapy i ni chuja się
stąd nie wydostanę komunikacją, więc muszę panikarę postawić na plecy,
bo po mnie nie przyjedzie. Zadzwoniłam i kurwa, do dwunastej w nocy
tłumaczyłam, że nic złego nie zrobiła i nie ma powodu by duchy ją
ganiały w slipach po hotelu, że spokojnie może iść się wysikać, bo nic
nie czai się pod prysznicem a z kibla nie wyskoczy pomarszczona twarz i
nie ugryzie jej sztuczną szczęką w dupę i co najważniejsze nie musi do
mnie przyjeżdżać na noc bo poradzi sobie sama. Walka była długa, zacięta
i nierówna, prowadzona wśród szlochów i zgrzytania zębami, ale w końcu
udało się, ogarnęła się i zasnęła.
Następnego dnia
byłyśmy umówione na 8:30, wstałam o 6:30, wykąpałam się, a o 7:00
odebrałam telefon z nieśmiałym pytaniem czy już wstałam. Odebrałam, więc
nie śpię do cholery! Aaa to dobrze, bo wiesz ja już pod hotelem twoim
stoję, patrze w okna czy cie nie widać i czekam od 5:30, tak nie
wiedziałam czy zadzwonić, ale trochę zmarzłam...
Co kurwa?
Dżizas, kurwa, ja pierdolę to było jak cios w splot słoneczny. Ubrałam
się szybko, spakowałam mandżur, oddałam klucz i zeszłam do
nieszczęśnicy. Zastałam obraz nędzy i rozpaczy za kółkiem granatowej
Fiesty. Twarz szara jak popiół, oczy opuchnięte, wczorajszy makijaż w
okolicach żuchwy i deliryczna telepka. Wow, kierowca idealny. Zmusiłam
ją do zjedzenia śniadania, wypicia 3 kaw i dopiero wsiadłam z nią do
auta. Opanowała się trochę, ale zatrzymując się na każdym czerwonym
świetle oglądała się nerwowo przez ramię a następnie wybuchała płaczem i
smarkami zawodząc, że nie da rady. Cudem dojechałyśmy do prosektorium.
Oczywiście nie chciała wejść nawet do nieboszczykowego pokoju
ciasteczkowego. Wezwałam Mistrza Ceremonii, który zmierzył ja
profesjonalnym spojrzeniem i stwierdził odkrywczo, że nic z tego nie
będzie, dzisiaj działam sama. Następnie uspokajał ją godzinę,
zapewniając, że jest super bo wczoraj dała czadu. Przyglądałam się temu
paląc jednego fajka za drugim i drepcząc na jesiennym chłodzie, ale Guru
to profesjonalista, wiec laska wróciła do jako takiego pionu i
przepraszając odjechała na Śląsk.
Mi nie pozostało nic innego niż, włączyć heavy metal i ogarnąć resztę klientów.
No i morał tej opowieści.
Jeśli
nie nie masz poukładanego życia. Jesteś na rozstaju dróg, niska
samoocena i emocjonalna karuzela jebią cie w dzień i nocy to nie
wystawiaj swojej psychiki na kolejne ciosy bo zesrasz się na rzadko a
trup z szafy napluje ci do zupy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz